Orgosolo na Sardynii- dosłownie malownicze miasteczko

Orgosolo na Sardynii to urocza mieścina, do której zechcesz wybrać się przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy – jest swoistą galerią sztuki za sprawą murali, które ukazują się nam na prawie każdym z mijanych po drodze domów. Drugi – można delektować się niczym niezmąconym doświadczaniem życia codziennego mieszkańców, co przed siedemdziesięcioma laty nie byłoby wcale takie proste.

Orgosolo – wioska bandytów
Jadąc do Orgosolo na Sardynii wiedziałam, że odwiedzę „miasteczko bandytów” jak bywa nazywane, ale nie spodziewałam się takiego odkrycia. To miejsce to jedna z takich perełek, które zdarza się czasami odkryć dość przypadkowo. Może warto w przypływie podróżniczej nonszalancji czasem nie poznawać wcześniej atrakcji wyznaczanych przez przewodniki?
Miasteczko jest bardzo spokojne i ludzie bez pośpiechu w nim żyją z dala od turystycznego zgiełku. Przechodząc nawet głównymi drogami mijamy w barach siedzących panów w podeszłym wieku popijających niespiesznie espresso. To jest piękny obrazek: oni zwyczajnie siedzą, nawet nie rozmawiają. Od czasu do czasu rzucą jakąś myślą, ale generalnie się luzują i uosabiają sielskie życie tego miasteczka.
Idąc przez miasteczko słychać co najwyżej pogwizdy wrzącej kawy przelewanej z makinetki, pobrzęk łyżek mieszających sos pomidorowy i szczekające psy. Ale czy zawsze panowała tu taka sielanka? Bynajmniej.

Ciekwa historia miasteczka
Historia Orgosolo – te tereny tj. region Barbagia, jako że mocno górzysty i obfity w lasy, były dobrą kryjówką różnej maści bandziorów. Z uwagi na ten fakt ziemie te zostały przez Cycerona nazwane właśnie od barbarzyńców. Nie byli jednak okrutni dla wszystkich. Byli także uważani za lokalnych kozaków, bo odbierając bogatszym dawali biednym, przez co zyskali u zastraszonej lokalnej społeczności typowy dla mafii respekt. Konflikty i napaści były na porządku dziennym. Banditi ukrywali się po domach podczas gdy uganiała się za nimi policja i generalnie ten stan rzeczy utrzymywał się dość długo.
Punkt krytyczny nastąpił jednak po drugiej wojnie światowej. Wtedy liczba morderstw w miasteczku przekraczała 30 rocznie i przestało być już tak kolorowo, zwłaszcza, że niektóre z nich dokonywano na przypadkowych osobach. Mieszkańcy od tego czasu zaczęli wydawać rzezimieszków policji i w miasteczku zapanował względny spokój.


Skąd się wzięły więc te wszechobecne murale?
Zaczęły się one tak licznie pojawiać za sprawą ówczesnego lokalnego nauczyciela sztuk plastycznych Francesco del Casino. Profesor zachęcał uczniów do przenoszenia na ściany manifestów uprzednio tworzonych na plakatach. Dzięki niemu możemy podziwiać malunki przedstawiające dzieje sardyńczyków i innych krajów oraz wielu ważnych wydarzeń, które zapisały się w historii. Wśród nich np. zamach na World Trade Centre czy wywalczenie przez kobiety prawo do głosowania.
Błogostan tu panujący pozwala na kontemplowanie tych pięknych eksponatów sztuki ulicznej i potęguje ich przekaz. A jest tu co podziwiać, bo dzieł jest już ponad 300.


Powrót artysty
Niemałą niespodziankę przed czterema laty wywołał fakt , że w miasteczku znowu pojawił się del Casino, tym razem już jako 76-latek. Przywdziany w niebieski fartuch zaczął odnawiać nadszarpnięte zębem czasu malunki tworząc przy tym kilka nowych ściennych obrazów.

Historia artysty bardzo przypomina mi postać wrocławskiego malarza, który zasłynął z okazałego muralu z 1977 r. z ogrodzenia wrocławskiego ZOO. Pan Jerzy Wołoszynowicz mimo podeszłego wieku (ur. 1932 r) w 2017 r. czyli 40 lat później, zamarzył o odrestaurowaniu i dokończeniu dzieła swojego życia. Udało mu się dokonać m.in. dzięki pomocy wrocławian.


Niektóre z murali nie dość, że piękne same w sobie, to jeszcze są wspaniale wyeksponowane.

To małe, niezwykle ciche miasteczko jest bardzo malownicze – i to dosłownie.
Będąc na Sardynii odwiedzenie tego miejsca sprawi Wam na pewno bardzo dużą przyjemność.
😉
Na podróż tym razem po neapolitańskich smaczkach zapraszam tu, będzie smakowicie!

